Państwowa Szkoła Ogólnokształcąca w Sokołowie Podlaskim i miasto w latach 1951-1955, w pamięci ucznia, mieszkańca Henryka Puchalskiego
1 września 1951 roku istniały w mieście cztery szkoły ponadpodstawowe: Państwowa Szkoła Ogólnokształcąca przy ulicy Kupientyńskiej, szkoła księży salezjanów, zamknięta z końcem roku szkolnego 1951-1952, Szkoła Handlowa i Szkoła Metalowa przy Sadowej.
Uczniowie pochodzący ze wsi, uczący się w liceum państwowym, mieszkali w internacie przy ulicy Olszewskiego lub przy Długiej. Kierownikiem internatu męskiego, wychowawcą był Pan Piotrkowski, wykładający historię, uczący wychowania fizycznego, a także dyrygujący chórem szkolnym. Od klasy dziesiątej kierownikiem internatu był Pan Zawada. Internat miał cztery sale sypialne (dla kilkunastu osób z każdej klasy), stołówkę, umywalnię (z jednym podłużnym zbiornikiem), wc (z kilkoma otworami w posadzce, w komórce na zewnątrz). Pan Piotrkowski był świetnym wychowawcą. Uczył podstawowych zasad zachowania się w każdej życiowej sytuacji (kłaniania się, witania, zapraszania do tańca czy posługiwania się widelcem i nożem). Był wychowawcą wymagającym, konsekwentnym. Cieszył się dużym autorytetem.
Wychowawca klasowym był Pan Wiśniewolski, matematyk. Jego żona uczyła nas biologii. Geografię wykładał Pan Wojtkowski. Język rosyjski był domeną pani Wojtkowskiej (żony geografa), a język polski – Pan Kamińskiego. Przysposobienia obronnego uczył Pan Kamiński ze Sterdyni, weteran wojenny, natomiast łaciny i logiki Pan Plewnicki z Zembrowa, fizyki – Pan Rybak.
Internat żeński był obiektem zamkniętym i nigdy nie słyszałem, by jakiś uczeń przestąpił jego progi.
Mieszkańcy internatu mieli mało wolnego czasu. Po nauce własnej chodzili na przysposobienie obronne do szkoły (latem była piłka nożna, zimą tenis stołowy i przez bardzo krótki czas boks).
Kilkutysięczne miasto zapewniało nam możliwość korzystania (raz w miesiącu) z łaźni miejskiej. Kino było na Przeździatce. Stadion jest ten sam co dziś.
Wszyscy należeli do Związku Młodzieży Polskiej, dlatego też raz w tygodniu lub raz w miesiącu chodziliśmy w czerwonych krawatach. Chłopców obowiązywały czapki szkolne. Chór występował podczas szkolnych uroczystości i wyjeżdżał na wieś. Słychać go było moża także przez szkolny radiowęzeł. Zapamiętałem koncert w Telakach, bardzo dobrze odebrany przez mieszkańców wsi. Wyjątkowym solistą był Jan Pytel z Lebiedzi. Nie mniej pięknie śpiewała Grażyna z Sokołowa. takiego wykonania „Kalinki” jak w wykonaniu Pytla nigdy wcześniej i nigdy później nie słyszałem.
Angażowano nas do różnych zajęć, na przykład do inwentaryzacji w sklepach (podczas zmiany cen). Zbieraliśmy pomidory i ziemniaki w PGR, na Przeździatce. Pamiętam, gdy w Wyrozębach obsługiwaliśmy zebrania młodzieży wiejskiej z okazji śmierci Stalina. Likwidowaliśmy cmentarz żołnierzy radzieckich na rynku, na którym ustawiono pomnik poświęcony księdzu Brzósce.
Dużo było sportu. Każdego roku organizowano mistrzostwa szkół ogólnokształcących z powiatu sokołowskiego, węgrowskiego, siedleckiego, ostrowskiego. Nasza szkoła zwyciężała zawsze, bowiem mieliśmy trzech wybitnych sportowców. Janek Pytel (matura 1954) wygrywał zawsze rzut oszczepem, pchnięcie kulą, biegi sprinterskie. Sławek Kowalczyk ze Sterdyni (matura 1956) wygrywał zawsze rzut dyskiem, skok w dal i wzwyż, a nasza koleżanka (chyba o imieniu Aniela) zwyciężała w biegach na średnie dystanse. Zwyciężaliśmy w meczach piki nożnej ze wszystkimi szkołami z miasta i sąsiadujących powiatów. Wirtuozem piłki nożnej był Janek Pytel, który kilka razy wystąpił w meczach towarzyskich w seniorskiej Sparcie, nie mając sobie równych. Jednak nie chciał trenować i występować w rozgrywkach. Wielką klasę reprezentował Sławek Kowalczyk, który od wiosny 1952 występował w Sparcie, na pozycji prawego obrońcy, a w szkole – na środku pomocy.
W roku 1952, po uchwaleniu konstytucji, ktoś zniszczył zawieszony w szkole dokument, co wywołało niewyobrażalną dziś aferę. Śledztwem zajął się Urząd Bezpieczeństwa, skupiający ludzi pozbawionych sumienia. Przesłuchiwano Sławka Kowalczyka i Zbyszka Michalczyka ze Sterdyni, który nie przyznał się do winy. Zgodnie z nakazem UB, dyrekcja wyrzuciła Sławka ze szkoły. Rada Pedagogiczna formalnie poparła wniosek. Jednak znalazł się jeden odważny pedagog i stanął w jego obronie (świadomy tego, że może stracić pracę, pójść do łopaty lub wyjść z domu i nigdy do niego nie wrócić). Poręczył za ucznia i uratował go. Tym najszlachetniejszym, najodważniejszym profesorem był Pan Antoni Piotrkowski.
Trzy czy dwa lata temu Sławek odnalazł mnie w Białobrzegach. Przegadaliśmy wiele godzin. Po raz pierwszy zdradził mi tajemnicę zniszczenia konstytucji. Po raz pierwszy przyznał się, iż od końca szkoły podstawowej należał do konspiracyjnej organizacji zbrojnej i miał broń. W naszej klasie był agent UB, który na niego donosił; i to było przyczyną kłopotów Sławka. Po zakończeniu śledztwa przez tego agenta, pod pozorem aresztowania przeniesiono go do innego województwa i słuch o nim zaginął.
Sławek zmarł nagle w roku 2007. Był dziekanem na Uniwersytecie Warszawskim. Jako emerytowany profesor pracował na pół etatu.
Zdrajca miał imię Wacław, pochodził z Lebiedzi; przez łąkę byli sąsiadem Sławka.
Miasto było nieuprzemysłowione, zaniedbane, zniszczone. Wybudowano tylko dwa czy trzy bloki na osiedlu przy Wolności i pod szyldem Domu Chłopa katownię, więzienie UB, przy tej samej ulicy. W roku 1953 lub 1954 odbudowano cukrownię, a w 1955 kościół. W czasie budowy kościoła zginął robotnik. Przygniotła go platforma ładunkowa. W cukrowni zginął ojciec Adama Dmowskiego. Został wciągnięty przez taśmociąg do krajalnicy buraków. W dziewiątej klasie zmarł nasz kolega Zbyszek Kazimierczak (miał zapalenie opon mózgowych). W 1953 lub 1954 zginął pod traktorem, jadąc za nim na łyżwach, nasz boiskowy kolega z ulicy Siedleckiej.
Po dziewiątej klasie Zygmunt Góral i Ryszard Saczuk poszli do szkoły oficerskiej. Mi ten zamiar uniemożliwił UB. Mój stryj był w tym czasie w więzieniu. Miał wyrok dziesięciu lat więzienia, ponieważ nie powiadomił władz o krótkim pobycie w Osadzie oddziału Huzara. Trzech braci rodzonych i stryjecznych odbywało służbę wojskową w najniebezpieczniejszej kopalni Siersza i w batalionie roboczym. Ojciec musiał co półtora roku meldować się w UB po to, aby podać swoje dane personalne, przekazać wieści o Huzarze, których nie miał. Mnie odrzucono na egzaminie wstępnym, ponieważ nie odpowiedziałem na pytanie ubeka o pochowanego pod gruszą w Paulinowie. Na to pytanie nikt nie znał odpowiedzi, ponieważ nie było takiego faktu.
Taki był ustrój, takie metody działania UB, w takim czasie żyliśmy i uczyliśmy się.
Były i przyjemne momenty. Zimą organizowano wiele zabaw. Grali Cyganie z Kupientyna, którzy przyjazd organizował Henio Bartnik. Studniówka nie utrwaliła mi się w pamięci. Nauka kończyła się bez żadnych uroczystości. Wspólne zdjęcie z wychowawcą i zerwanie więzi koleżeńskich na pięćdziesiąt trzy lata. Spotkałem się z Wackiem Kruszewskim cztery razy, ze Sławkiem Kowalczykiem trzy razy, z Jurkiem Bałkowcem jeden raz. Innych nie widziałem, nie zapraszano mnie na zjazdy. Mego pierwszego zjazdu oczekuję z niecierpliwością, ale i obawą, iż będę musiał zawierać znajomości od nowa, nie spotkam moich opiekunów, wielu szkolnych przyjaciół z najpiękniejszego czasu mojego życia.