Szkoła wciąż żywa w mojej pamięci
Trudno powiedzieć, by mój staż absolwenta naszego liceum był długi; to zaledwie dziesięć lat od matury. Mnie jednak wydaje się, że cztery lata spędzone w szkole skończyły się całkiem niedawno. Bez przesady i wcale nie z uwagi na jubileusz zapewniam, że ten czas był jak dotąd najsympatyczniejszym okresem w moim życiu; zarówno z uwagi na moją wspaniałą klasę, bardzo dobrych i życzliwych profesorów, jak i z powodu panującej w szkole atmosfery. Pamięć jest wciąż silna, mimo iż od czasu rozdania świadectw maturalnych tylko raz, bardzo krótko, miałem okazję odwiedzić nasze liceum. Za to gdy zdarza mi się iść Sadową, wspomnienia ożywają ze zdwojoną siłą.
Z pewnością można wiele o naszym liceum opowiadać. Historii związanych z uczniami i profesorami też niemało by się znalazło. W tym wspomnieniu chciałbym zwrócić jedynie uwagę na sprawy dla mnie wtedy i dzisiaj najistotniejsze. Nie wiem czy jest to tylko moje odczucie, czy podzielają je również inni absolwenci, ale – od pierwszych dni w naszej szkole – wyczuwałem, że jestem traktowany niemal jak dorosły. Z pewnością „niemal” czyni wielką różnicę, ale dla piętnastolatka poważny stosunek profesorów do uczniów był bardzo dowartościowujący; nawet jeżeli wiązał się (przynajmniej na początku) z o wiele surowszymi niż w szkole podstawowej kryteriami oceniania. Mogę chyba teraz się przyznać, że zanim w 1994 roku przekroczyłem progi naszej szkoły, słyszałem wiele wręcz groźnych opowieści tworzących opinię o szkole (jak to w niej trudno, jak wysoki jest poziom, jakie nieziemskie wymagania, a zwłaszcza jak trudno o dobre oceny, których z zasady profesorowie nie stawiają). Właściwie wiele z tego w pewnej mierze się spełniło. Jednak to, co wciąż cenię w naszym liceum, to wysoki poziom nauczania i wysokie wymagania stawiane uczniom. Ale – co przynajmniej moja historia potwierdza – jeśli człowiek stara się dać z siebie jak najwięcej i naukę traktuje serio, przynosi to owoce: nie tylko w odniesieniu do ocen, które po upływie lat są już tylko miłym wspomnieniem, uwiecznionym na świadectwach, ale przede wszystkim do wiedzy, która tak łatwo nie przemija.
Miałem wielkie szczęście trafić do klasy pierwszej „b”, wówczas humanistycznej, której wychowawczynią była nieoceniona Pani Profesor Barbara Filipowicz, skądinąd skutecznie podsycająca we mnie przez całe cztery lata zapał do nauki historii. Klasa była o tyle specyficzna, że na ponad trzydzieści dziewcząt przypadało tylko dwóch chłopców, co jednak miało swoje poważne zalety. Cóż, do szkoły średniej przychodzą młodzi ludzie już w jakiś sposób uformowani, mający swoje kręgi kolegów, znajomych. Jest mi jednak bardzo miło, że – mimo różnic – z wieloma koleżankami wciąż utrzymuję życzliwy kontakt.
Klasa to nie tylko ludzie, ale także miejsce; a w przypadku mego licealnego losu – miejsce nie było wcale zwyczajne. W klasie pierwszej, trzeciej i czwartej zajmowaliśmy „salę etnograficzną”, charakteryzującą się nagromadzeniem dużej liczby zardzewiałych żelazek, innych niewiadomego zastosowania sprzętów oraz mnóstwem drewnianych przedmiotów, od pokoleń już chyba poznaczonych uczniowskimi długopisami. Klasa druga to rok przebywania w „sali kolumnowej”. Nazwa przywodzi na myśl piękną salę w budynku sejmu. jednak rzeczywistość była o wiele bardziej prozaiczna: „sala kolumnowa” to pomieszczenie ze słupem znajdującym się na środku, co uniemożliwiało jakiekolwiek sensowne ustawienie ławek. Lecz było to miejsce oryginalne i miało swój urok, który dzisiaj można podziwiać już tylko na starych filmach.
Trudno powiedzieć, by nasze liceum było zupełnie wolne od stresów. Na przykład „fala”; miała wprawdzie łagodne oblicze i wyrażała się jedynie w żartach. Pamiętam doskonale, że – zachęcany nad wyraz „życzliwie” i „subtelnie” przez starszych kolegów – odśpiewałem jakiś fragment z podręcznika do przysposobienia obronnego. Wprawdzie nie pamiętam, o jakich zagadnieniach obronnych ku uciesze publiczności śpiewałem, ale teraz jest przynajmniej co wspominać! Nieco niepewnie czułem się także na pierwszych lekcjach; rzeczywiście wymagania duże, wszystko jakby bardziej poważne, dorosłe. Na szczęście szybko okazało się, że za powagą kryje się pragnienie profesorów, aby przekazać uczniom wiedzę jak najlepiej.
Liceum było dla mnie szansą spotkania wspaniałych, oddanych swojej pracy profesorów. Nie sposób rzecz jasna wymienić tutaj wszystkich i wszystkim podziękować, ale chciałbym przypomnieć tych, którzy na moje szkolne życie i to, co nastąpiło później, wywarli wpływ najbardziej znaczący.
Na pierwszym miejscu chciałbym podziękować Pani Profesor Bożenie Filipczuk. Wprawdzie moją miłość do języka rosyjskiego rozbudził już w szkole podstawowej Pan Tadeusz Piwowar, którego zapamiętałem jako wspaniałego nauczyciela, jednak w szkole średniej – szczerze przyznaję – to Pani Profesor Filipczuk należy się największe uznanie za to, że ożywiała we mnie tę miłość, ukierunkowywała mnie i wspierała. Bez Pani Profesor z pewnością nie miałbym motywacji, aby wziąć udział w Olimpiadzie Literatury i Języka Rosyjskiego. Bez niej z pewnością nie uzyskałbym ani sukcesu w pierwszym etapie (w Siedlcach), ani w drugim (w Ostrołęce), ani też nie zostałbym laureatem centralnego etapu olimpiady w Warszawie. Ale i tutaj rola Pani Profesor nie zakończyła się. Jako laureat olimpiady właściwie nie musiałem uczyć się rosyjskiego; tytuł gwarantował mi zdanie matury. A jednak łut szczęścia oraz zachęta Pani Profesor sprawiły, że pod koniec czwartej klasy zostałem zakwalifikowany do udziału w IX Międzynarodowej Olimpiadzie Języka i Literatury Rosyjskiej w Moskwie. I chociaż, ściśle sprawy ujmując, odbywała się w wakacje tuż po mojej maturze, to jednak złoty medal zdobyty w Moskwie jest też w znacznym stopniu zasługą Pani Profesor, rezultatem jej zaangażowania i kompetentnej pomocy. Niewątpliwie owocem jej trudu było to, że za wyniki w nauce mogłem otrzymać stypendium Prezesa Rady Ministrów oraz stypendium Ministra Edukacji Narodowej, a już na początku studiów zostałem zaproszony na spotkanie z Prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, w Pałacu Prezydenckim w Warszawie. Tak się też złożyło, że – po ukończeniu naszej szkoły – mój kontakt z językiem rosyjskim wcale się nie skończył: w czasie studiów seminaryjnych kilkakrotnie przez dłuższy czas bywałem w Rosji, w Soczi (miasto znałem wcześniej jedynie z czytanek w podręcznikach) i Moskwie. Teraz zaś, z uwagi na kierunek przygotowywanego przeze mnie doktoratu z dziedziny ekumenizmu, literatura rosyjska zajmuje w mojej lekturze niezwykle ważne miejsce. Bardzo często, sięgając po kolejną książkę w języku rosyjskim czy tłumacząc rosyjskie teksty, wspominam, że w dużej mierze zawdzięczam to Pani Profesor Bożenie Filipczuk. Nie miałem zbyt wiele okazji do wyrażenia jej mojego uznania, zresztą sama Pani Profesor zawsze była osobą bardzo skromną. Niech to wspomnienie będzie dowodem mojej wdzięczności. Jednocześnie chciałbym przypomnieć, jak wiele Pani Profesor zrobiła dla całej naszej szkoły.
Mówiąc o profesorach naszej szkoły, chciałbym wymienić jeszcze jedną osobę, dzięki której moje humanistyczne zainteresowania mogły się rozwinąć. Myślę o Panu Profesorze Władysławie Piecyku. Prowadzone przez niego lekcje języka polskiego były dla mnie – niech to nie zabrzmi zbyt górnolotnie – prawdziwym intelektualnym przeżyciem. Czuło się, że przekraczają ramy suchego przekazu podręcznikowych treści. Z dzisiejszej perspektywy powiedziałbym, że otwartych i inspirujących lekcji języka polskiego życzę wszystkim licealistom. Może nieświadomie, ale Pan Profesor zainspirował mnie nawet to własnych prób pisarskich. Chociaż pisarzem – dzięki Bogu! – nie zostałem, jednak za lekcje języka polskiego jestem mu wciąż niezmiernie wdzięczny.
Nie chciałbym zamienić tego wspomnienia w listę obecności, ale wymienię niektórych profesorów, których wspominam z sympatią i wdzięcznością. Wprawdzie zawsze uważałem się raczej za humanistę, jednakże Pani Profesor Jadwiga Onaszkiewicz potrafiła mnie bardzo zainteresować biologią (mnie samego to dziwiło). Duże wymagania i bardzo jasne, ciekawe lekcje sprawiały, że naprawdę chciałem uczyć się przedmiotu. Potem, kiedy sam przez jakiś czas byłem nauczycielem w szkole średniej, wspomniałem wyniesioną z tych lekcji naukę i to, jak duży wpływ na uczniów ma sama osobowość nauczyciela i styl prowadzenia lekcji. Z kolei Pani Profesor Joanna Błońska, na lekcjach plastyki w pierwszej klasie, umiała docenić moje wysiłki i zobaczyć w nich coś wartościowego, mimo iż trudno posądzać mnie o zdolności w dziedzinie plastyki. Trzeba wspomnieć sympatyczne lekcje muzyki, w klasie pierwszej prowadzone przez Pana Profesora Włodzimierza Krasnodębskiego. Pan Profesor Walenty Walenciej i Pani Profesor Alicja Cichowska byli do tego stopnia wymagającymi nauczycielami matematyki, że potrafili mnie, zagorzałego humanistę, przekonać do skutecznej nauki swego przedmiotu. Z Panem Profesorem Ryszardem Włodawcem nigdy nie było nudno na geografii: wprawdzie nauka przedmiotu kosztowała mnie wiele trudu, ale było naprawdę sympatycznie. Wciąż pamiętam wielką życzliwość Pani Profesor Zofii Kowalczyk, która uczyła mnie języka niemieckiego oraz ciekawe lekcje chemii prowadzone przez Panią Profesor Milenę Gryglas. Mile wspominam Pana Profesora Kazimierza Strupiechowskiego, na początku mojej nauki w liceum dyrektora szkoły, który był niezwykle wymagającym nauczycielem fizyki. Wiele życzliwości okazała mi także Pani Dyrektor Ewa Rabek.
Wiele można by jeszcze pisać, a tak trudno wyrazić to wszystko, z czym wiąże się nasze liceum. Chciałbym w krótkim wspomnieniu powiedzieć jak ważne były dla mnie cztery lata spędzone w murach szkoły. Dzisiaj, z pewnej perspektywy, pragnąłbym życzyć wszystkim pracującym obecnie pedagogom oraz uczącym się licealistom tak dobrej atmosfery nauki, której sam doświadczyłem. Chciałbym także wszystkim, nie tylko wymienionym profesorom podziękować; szczególnie zaś wyrazy wdzięczności złożyć tym spośród nich, którzy zakończyli już pracę w naszej szkole.
Z pewnością każda szkoła ma swoją atmosferę, lepsze i gorsze strony i w jakiś sposób czas spędzony w niej pozostaje w pamięci uczniów. Mam nadzieję, że nasza szkoła zawsze będzie zapisywać się jak najlepiej w pamięci profesorów, wszystkich pracowników i uczniów. Taka jest przecież misja każdej dobrej szkoły: nie tylko przekazywać wiedzę, ale i kształtować, formować ludzi jak najlepszych. Dobra pamięć o szkole świadczy o tym, iż tę misję udało się zrealizować.